Ludzie w Kreskach i Słowach
Ludzie przedstawiają się tu w pierwszej osobie i w krótkich tekstach wyrażają swoje życie wewnętrzne lub jego brak. Postacie są wyraziste, jakby wycięte brzytwą z mgły, w której egzystują. W błysku chwili, która rozświetla nieskończone tło.
Twarze rysowane są natychmiastowymi liniami imitującymi emocje i samoświadomość ludzi, uchwycone jednym lub kilkoma pociągnięciami pióra. Ufałem swojej ręce na tyle, żeby patrzeć na model, a nie na papier, na którym pojawiała się kreska.
„Ludzie w Kreskach i Słowach” to książka szczególna; to miejsce, gdzie jest żebrak i władca ducha, chłopiec i stara kobieta, lśniąca dziewczyna i bandyta, sędzia, prostytutka, matka dzieci, mistyk, punk, złodziej - i wiele innych. Współistnieją ze sobą, tak jak w społeczeństwie. Mówią z pubu, konfesjonału, ulicy czy ogrodu, mówią z całkowitą szczerością – bo mówią przeze mnie.
mój ogniu wewnętrzny
prowadź mnie jasno i śmiało
przez kraje ludzi i przemiany losu
ty który wiejesz swobodnie przez wszystko co widzę
wywiewaj z mego życia resztki pomysłów na życie
wiej w nieskończone
i płoń
nieskończenie
na kartce papieru jest zapisany wiersz
obok na stole leży nóż
wczoraj w naszej ulicy chłopak pchnął nożem mężczyznę
wielka jest siła asocjacji
kojarzę jedno z drugim
lecz wszędzie widzę jedno
nastawiam wodę na herbatę będąc pyłkiem kurzu
potem spoglądam w siebie
i w niestworzonej jasności
śmieje się ze mnie uniwersum
nie dzisiaj nie pójdę na piwo
boli mnie trochę gardło
mam nadzieję że to nie angina
gdy pierwszy raz otworzyłam swe oczy
w wodach płodowych matki
płynął żaglowy okręt
nad nim unosił się ptak
tak wysoko że to musiało być w niebie
kiedy się urodziłam wszystko zapomniałam
dopiero po latach
gdy pierwszy raz otworzyłam swe uda
zresztą zupełnie przypadkowemu mężczyźnie
zobaczyłam że ptak wciąż kołuje
dlatego nie zgodziłam się na skrobankę
urodzę żeby nie wiem co!
lubię żeby wszystko było na swoim miejscu:
chleb na stole policjant na rogu
wojna na Bliskim Wschodzie
świnia w łóżku rzeźnika
co wiem to wiem
słońce jest okrągłe
a ziemia płaska jak moneta
poza tym każdy ma wielkie skrzydła
i małą klatkę
kiedyś byłem chłopcem bawiącym się piłką
a dzisiaj wiem że człowiek to fabryka gówna
pędziłem kiedyś konno w słonecznym poranku
i niejasno pamiętam że to było inne
ale powiał okrutny wiatr
uleciało z nim lat trzydzieści czterdzieści
stoję wciąż przy maszynie i produkuję gówno
biorę udział w wyborach i wybieram gówno
nie skarżę się
mam zapewnioną starość
i wszystko czego do życia tak bardzo potrzeba
tyle że to wszystko
jest miękkie ciepłe i śmierdzi
słowem: gówno!
jestem we wnętrzu wielkiego miasta:
wiele świateł kolorów bogate dekoracje
ale sens sztuki nie jest mi znany
żyje tu parę milionów ludzi
a ja nawet nie wiem
czy grana jest komedia
czy dramat
jestem tu obcy jak wszędzie
jakbym już nie miał nazwiska
narodowości i koloru skóry
oddycham miłością
i nie gram
przed wyjściem z domu sprawdzam dokładnie
czy wyłączone są światło i gaz
czy nie ma gdzieś tlącego się niedopałka
jako dziecko przechodziłem chorobę zakaźną
długo byłem w szpitalu
którejś nocy podszedłem do okna
horyzont wypełniała migotliwa łuna
płonęło warszawskie getto
patrzyłem tak każdej nocy
wtedy miałem to za piękny widok
a teraz kiedy wiem że piękno i brzydota
to ludzkie wykręty
zaglądam nawet do kosza na śmiecie
czy nie zaprószył się gdzieś ogień
nie chciałbym aby to się powtórzyło
postanowiłem że nie będzie wojny!
będziemy mordować tylko zwierzęta
truć tylko naturę nie siebie nawzajem
uważam że każdy człowiek
nawet zwykły urzędnik jak ja
ma prawo zdychać w pokoju!
nigdy ci nie zapomnę jak ukrzyżowałeś Jezusa
przez twoje przemówienia modlitwy piosenki
słyszę chrapliwy oddech
człowieka
widzę
skrwawione spocone i wciaż jeszcze drgające
ciało
nie moją sprawą jest potępiać wybaczać
nie wierzę w twoje dobro i zło
jednego ci wszakże nie zapomnę
tego co wszędzie widzę:
nieśmiertelne załganie
udawanie wieczne
nie
nigdy ci nie zapomnę jak krzyżujesz Jezusa
bez celu świeci słońce
porusza się wiatr
beztrosko kręci się ziemia
mijają dnie
nic tu do rozumienia
wystarczy widzieć i kochać
to
Jedno
śmieję się!
co mam robić kiedy na ciebie patrzę?
twoja miłość jeździ na koniu ze złota
twoja tęcza jedwabna
popatrz tylko na siebie kiedy zamykasz drzwi
spójrz na te solidne zamki!
ja pewnie zwariowałem ale wolę ubóstwo
kiedy nie ma się nic
człowiek jest bliżej prawdy
a prawda tutaj to ból
głód poniżenie i rozpacz
pożyj! sama się przekonasz!
nic w naturze nie ginie
kto wie
może krew Jezusa
krąży jeszcze w krwiobiegu człowieka
słońce nad jego głową
który przechodzi ulicą
kto wie
kto będzie żył
kto zmarł
jeszcze pół wieku temu byłam niewiarygodnie wprost młoda
niezwykle piękna
nigdy nie sypiałam sama
dzisiaj życie to jedna długa noc
tylko śmierć przychodzi do mojego łóżka
opowiada o ludziach których zapomniałam
zagląda mi w oczy albo parzącą dłonią
sprawdza puls
porusza przecząco głową
pozwala oddychać przez tę noc i może
przez parę innych
potem odchodzi do sąsiadki
sporo nas tutaj w tym domu starców
nikt ze mną nie rozmawia tylko pani śmierć
różo
jesteś wolna
tak! jesteś wolna
bez imion
nie płacz i nie mdlej że cię łamią
w mojej miłości przeżywasz
wszystko czym byłaś i czym będziesz
raduj się! słonko świeci
masz jeszcze parę dni
wraz ze mną
nie rozpoznaję własnej twarzy
i nie wiem skąd przychodzę
jestem z pobliża: wiatr i orzeł
nazywają mnie bratem
przebyłem czas
widziałem z pierwszego brzegu:
ludzie noszą w sobie oswojone bestie
a formy wcale nie są czym się być wydają
tu wszędzie
widzę Ciebie
grzeje mnie Twój blask
jak delikatnie
prześwieca przez płatki jaśminu czuwające obok
przez oczy kobiety gdy staje się ze mną
to wibracja początku
migotanie iskier
chłód nocy
stąpanie niepodległe
z nikąd do nikąd
wszechmogący płomień
jakbym miał trochę forsy
kupiłbym sobie Nowy York
a tak?
nowy dzień
przynosi stare świństwa
żyć nie umiem
umrzeć się boję
stać mnie najwyżej na bilet do kina
noce i dnie
księżyce i gwiazdy
co łączy
jedno
z drugim?
mnie
z tobą? kroplę rosy
ze słońcem?
co to właściwie
jest?
wczoraj miałam szesnaście lat
dziś pada śnieg i jest tak wietrznie
gwiazdy są niewidoczne
chce mi się tylko płakać
kiedyś byłem samotny
dziś
mój przyjaciel ma na imię Nóż
kiedyś
miałem nawet matkę i ojca
ale zastanów się
zanim popatrzysz mi w oczy
krew jest logiczna
mój przyjaciel
mógłby pomyśleć że czegoś chcesz!
byliśmy dziećmi betonu
zbieraliśmy się przy trzepaku
rzucaliśmy kamieniami o ścianę
albo w siebie nawzajem
moja matka
jak mnie czasami spotka
mówi że dostałam w nos
krew się lała
kiedy się było dzieckiem!
ale gdyby moja córka
była chłopcem
nigdy bym mu nie kupiła
pistoleta ani karabinka
bo to byłoby
jakbym go zabiła
a na tym zakręcie stał stary bunkier
pod rozwalonym murem
znajdował się tunel który mógł dokądś
prowadzić
ale były tam tylko stare
śmierdzące szczynami
deski
tyle mogę powiedzieć
na temat poszukiwania
co ja tu robię między wami
czuję się jakbym umarł
kurtyna śmierci
jest między mną a światem
a jednak
poruszam się
spotykam żywych ludzi
mówię jakbym chciał przystanąć
albo się ogrzać
czuję
że nic nie czuję
ani jasno
ani ciemno
chciałbym może coś jeszcze
oddycham
oddycham
co sprawia że o świcie
zaczynam pisać ten wiersz?
że wierzę w światło i łatwo
bywam szczęśliwy ponieważ
jest słońce kamień brat?
to sprawia śmierć która jest przy mnie
nie pozwala przejmować się
śmiercią bliskiego człowieka
zrównuje wszystkie hierarchie
każe być tu i teraz
dzięki swej czuwającej nieobecności
nie dopuszcza do żadnych pomyłek
czyni mnie równym gruszy
każe robić co chcę
wszystko jest nieistotne
i nasączone blaskiem
idę z istnienia w istnienie
mogę być wilkiem lub trzciną
po prostu nie jestem podłączony
do prawa powszechnego ciążenia
a oni mówią że wariat
i mają świętą rację! nikogo wszak nie zabiłem
nikogo nie okłamałem
nikomu nie uwierzyłem
pozwalam się zapylać pszczołom
z jesiennych lasów robię skrzypce
w głowie mam to co nad głową
słoneczko - panie! panowie!
nie mogę śmiać się
ani płakać
rozdarło się niebo na strzępy
zwiedzałem
obóz koncentracyjny
był tam barak
pełen dziecinnych bucików
wtedy płakałem
nie wiem jakby ci to powiedzieć
pojąłem że moje łzy bluźnią
i jeszcze
że mnie także zabito
jako małego chłopca
nie śmieję się
nie płaczę
gdziekolwiek idę depcę
po śladach dziecinnych bucików
niebo się zabliźniło
jak długo można tak żyć?
urodziłam się jako zwykła dziewczyna
potem wyszłam za mąż za męża
a z tego gadania o wojnie to nic dobrego!
oni gadają a mięso drożeje!
jestem cieniem
mojego ducha
żyję w świecie cieni
ludzie
odwracają oczy od światła
z lęku
a także
by móc się wzajem widzieć
ludzi
rozpoznaję po chłodzie który od nich wieje
ja jestem ślepy
światło
pozwoliło się ujrzeć
było podobne największym marzeniom
których nie można nawet sformułować
może ja bredzę ale to światło
nie było przede mną ani za mną
ani na zewnątrz ani wewnątrz
a teraz gdziekolwiek idę
wiem
że to nie jest ta
droga
oto
osiągam coś doniosłego
słonecznik wyrasta mi z ucha!
teraz on będzie wodził moją głową za słońcem
ja
wreszcie mogę odpocząć
lipowe drzewa
szumią w wietrze lipca
tutaj kochałam
i byłam kochana
moja droga nieznana
gdyż to ja nią jestem
ja
to nieznane
to już jest
w tym wietrze
pełnia księżyca
wyje wilk
chudy
samotny wilk
biega bez przerwy
wzdłuż drucianej siatki
wyje
w mroku duszy
chroni mnie przed złudami
nie oszukuje samobójstwem
czym jest mi malowanie?
czasem radością
czasem tęsknotą
czasem cierpieniem
czasem natchnieniem
czasem odrzuceniem
czasem przywołaniem
czasem modlitwą
czasem wściekłością
czasem
jest czasem
i
drogą
dalej
to wprost niewiarygodne lecz w miarę upływu lat
coraz więcej pamiętam
nie dalej jak wczoraj
wróciły do mnie z powrotem te chwile
kiedy nie miałam jeszcze żadnego imienia
wtedy kolory
były znakami niewidzialnego
a dźwięki
promieniowały tym co niesłyszalne
czuję że wracam do źródła
gdy tak rozmyślam o tym czego nie ma
i powiadam ci młody przyjacielu
dziwna jest moja pewność!
że przejdę przez umieranie nie zamykając oczu
urodziłem się nad wielką rzeką
patrzę na ludzi jak na płynącą wodę
czasem czysta
czasem brudna
czy to oznacza coś jeszcze
czy może tylko tak jest?
miałem zamek na szklanej górze
teraz mam zamek z wyłamanych drzwi
glina go podniósł z podłogi
aby za mną rzucić
weź go! się przyda!
będziesz mógł się zamknąć
gdy znów ci przyjdzie do łba
truć o demokracji
czasami
myślę że sąd ostateczny już się odbył
dokonał się podział na potępionych i potępiających
i wszyscy zostali zesłani na ziemię
na żywot wieczny
aż do przebudzenia
czasami
już nie mam na to wszystko siły
ale nie mogę umrzeć! jeszcze
się nie narodziłem!
moja aura jest z płatków sadzy
ale nie mogę się zgubić! jeszcze
się nie odnalazłem!
czasami
z żadną twarzą nie jest mi do twarzy
watpię
w prawomocność wyroku
nigdy w życiu nie widziałam ojca
zresztą matka mówi
że zapłodnił ją szczur
wcale nie wierzę
jest pewnie zazdrosna
o mężczyzn których miewam tylu
ilu na to stać
doprawdy nie pojmuję
że też im się chce
tyle we mnie pompować
nie to nie kometa
to ktoś wyrzucił peta
przez okno
coś się kończy
zdawało mi się że śpiewam
lecz był to wewnętrzny krwotok
trzeba mi parę groszy
na piwo
i na następne
może strzelisz kolejkę
albo powiesz jak żyć?
kim jestem? gdzie
ja właściwie?
spogląda we mnie oko
z daleka
wewnętrzne
jestem widziany
nie widzący
pomarli moi bohaterowie
nieujarzmione dzieciątka
ducha
kim jestem
dalej?
nie ma to jak być osłem ! przysłowiowo głupi
nawet we własnym kraju może głośno myśleć
i mimo że ma duże uszy
to nie sprzedaje tego co usłyszy
szczęśliwy w obojętności
jest urodzonym epikurejczykiem
czy ktokolwiek widział
żeby kończyny osła skuwały kajdany?
z obawy przed śmiesznością
tyran nie wsadzi osła do więzienia
a zesłanie na ciężkie roboty
wasz ideał znosi doskonale
poza tym dobrze trawię pokarm
wegetariański czyli nie zabijam
nie uprawiam polityki
przyszłość mam jasną jak zielona trawa
zmarłem we wczesnym dzieciństwie
a potem
dane mi było życie trupa
czyli byłem jak wszyscy
dopiero ten straszny wypadek samochodowy
w którym straciłem ręce i nogi
sprawił że widzę wiatr
mówię językiem znanym od miliardoleci
jest to język przemiany
znają go małe dzieci
plaże gwiazdy zwierzęta cokolwiek żywego
mówią do mnie i mówię do nich
jesteśmy tu od zawsze mamy sporo czasu
nie mamy natomiast spraw sekretnych granic
więzień zaszczytów nadziei nieczułości śmierci
wiemy właściwie to samo i jesteśmy razem
sobą
i tym co przez nas mówi
ach tak! tym zwłaszcza
od miliardoleci
po wewnętrznej stronie twarzy
wszystko jest niewidzialne
ulice kamienie ludzie
nie mają substancji
są dlatego że jestem
i tak jak ja
nietykalni
w swojej wewnętrznej prawdzie
i tak jak ja
bez celu
długo krążyłem dziś nocą w ulicach
pasłem swoją wewnętrzną świnię
na wstrząsającym betonie
daleki od rzeczy najprostszych
które czynią człowiekiem:
stóg siana
zapach ogniska
trawa po której można iść boso
zbrukany śmieciami zachodniej cywilizacji
z czym?
chyba tylko z betonem mam tu coś wspólnego
nocy styczniowa
pobłogosław mój wysiłek
spraw aby stał się bezinteresowny
i przyniósł pokój
oto uwalniam się od wizji poglądów
porzucam przyjaciół
wyobraźnię i rozum
nocy styczniowa śniegu wietrze
bądźcie moją rodziną
unieście
wagę braterstwa
gdzie więc jestem zwrócony
ze swą niespokojną pełnią?
z czym się witam co żegnam? czy
jestem?
oświecony przez błyskawicę
w płomieniach
złączony z niebem i ziemią
wolny od
swobodny do
bezforemny
pusty
otwarty
bez celu
bez pamięci
rozpuszczony w świetle
nie
nie jestem przebudzony
daję się ponieść snom
dokąd zdążają
i tęsknię
ach, tęsknię żarliwie i nie wiem do czego
lecz jest to coś dotkliwego
jak wiosenna gałązka kwiatów w oknie
coś
prostego jak życie, które śnię
w przeczuciu
że czeka mnie przebudzenie
sprawiedliwe nie tuczy
lecz miewam się dobrze
w tych ciężkich czasach
pracy mam tak wiele!
sądzę ludzi
nie sądzę
aby to było źle płatne zajęcie
a co do sumienia - wszystko jest spisane
człowiek ma rodzinę
i żyje w kulturze
modli się
wcale
nie musi zgadywać
mój pies nazywał się Rex czyli Król
miałem pięć lat
kiedy miałem ostatniego psa
zabrała go czarna dziura
został przywiązany do drzewka
na łańcuchu
i zastrzelony
wszystko mi wyjaśniono
widziałem to i jeśli
czemukolwiek się dziwię
to memu brakowi emocji
miałem pięć lat
i pełne zrozumienie
do dzisiaj nic
się nie zmieniło
podobny do ciebie
jak brzoza do sosny
zdarza się wiosną
piszę słowa
bowiem coś mnie przepełnia?
albo czegoś mi brak?
brak
nadmiar
dwie szale tej samej wagi
albo jak wdech i wydech
wtedy błogosławiona jest ziemia
błogosławione niebo
szeroko
zdążę ci to powiedzieć?
zaraz mnie może tutaj nie być
chciałbym być zrozumiały!
granice klasy bogactwa i nędza
to wszystko pozór!
czy nie dbam o przyszłość świata?
rakiety atomowe? pokój wieczny?
o sprawiedliwość społeczną?
mówię ci poważnie: nie podtrzymuję w istnieniu
żadnego policjanta żołnierza
i ani jeden punkt ani jednego regulaminu
mnie nie dotyczy
a wszystkie twoje troski dyskusje walki i poglądy -
mielenie mąki!
nie mówię tak przeciw tobie
prawie ci zazdroszczę! masz tyle czasu na wszystko a ja
jestem skazany na śmierć
zawsze mam wrażenie
że to już przedostatnie słowo ostatnia sekunda
nic dziwnego że wydaję się śmieszny
gdyby to miała być ostatnia godzina! miałbym jeszcze czas
na matkę i ojca wspomnienia ocean
ale to dosłownie ostatni wdech
całą nieskończoność wypełnia nieznane
nie ma żadnych uroszczeń!
właściwie nie jestem już chyba człowiekiem
mam więcej wspólnego
z życiem
wcale nie ma znaczenia
w którą stronę śnimy
co ja dzisiaj zrobiłam
że jestem taka szczęśliwa?
szłam ulicą
wiało
uśmiechnęło się do mnie dziecko
kiedy usiadłam na ławce w parku
podbiegł pies i polizał mi rękę
nic nie zrobiłam
naprawdę nic
po raz pierwszy!
cieszyłem się z byle czego
cierpiałem z potrzeby wzruszeń
pędzel wskazuje na słońce
i odrodzenie we wszystkim
naprzeciw ciebie jestem sam
jak wobec świata
jesienne niebo jest pełne i czyste
jutro
mnie pod nim nie ma